Bardzo lubię zwiedzać, poznawać nowe miejsca. Potrafię się
zachwycić pięknem natury oraz perełkami architektury. Jest jednak
takie miejsce, do którego wracam przynajmniej raz w roku, właściwie
od urodzenia. Tym miejscem jest Wyspa Wolin. Nie potrafię wyobrazić
sobie lepszego miejsca dla siebie. Gdy byłam dzieckiem, spędzałam
tam calutkie wakacje. Teraz przynajmniej kilka dni w roku. Mogłabym
jeździć dookoła świata, ale podróż zaczynałaby i kończyłaby
się na Wyspie Wolin.
Morze Bałtyckie |
W tym roku
pojechałam na krótko, ale i tak odczułam ten niezwykle pozytywny
wpływ wyspy na moje życie, zdrowie psychiczne. Najbardziej lubię
to miejsce poza sezonem urlopowym. Wtedy mogę w absolutnej ciszy i
samotności włóczyć się po lasach, być sam na sam z morzem.
Odkąd pamiętam
moją największą bolączką jest to, że nie na wszystko w życiu
mam wpływ. Dręczy mnie fakt, jak mnóstwo rzeczy ode mnie nie
zależy, jak czasami niewiele mogę. To mnie bardzo frustruje i
odbiera mi chęć do życia. Najlepszym terapeutą zawsze były dla
mnie tamtejsze okolice. Od nowa uczę się, że są rzeczy, które
ogarniam i takie, które mnie przerastają. Zgubiłam się w lesie?
Poradzę sobie, bo mam wiedzę, która pomoże mi wyjść z
tarapatów. Poradzę sobie na środku jeziora czy w morzu, o ile nie
wydarzy się nic nieprzewidzianego ze strony natury.
Morze uczy
największej pokory. Siadam naprzeciwko niego i słucham. Czasami
morze szumi spokojnie, dając wytchnienie, ułatwiając medytację,
zapraszając i obiecując spokojne wody. Innym razem słychać w nim
wyraźną złość. Czasami słychać o dawnych czasach, o
tragediach, o ludzkiej głupocie. Co roku słyszymy o nierozważnych
ludziach, którzy stracili w Bałtyku życie. Największe katastrofy
morskie miały miejsce w tych zimnych, bałtyckich wodach.
Ono ode mnie nie
zależy. Woda to zdradliwy żywioł. Pamiętam, gdy lata temu fala
podcięła mi nogi i morski prąd ciągnął mnie pod wodę. Była
to najwyraźniejsza w moim życiu chwila „być albo nie być”.
Liczyło się przeżycie. Okropne, jak wielu ludzi może z takiej
lekcji pokory nie wyjść cało. Mnie się udało, dlatego zawsze
będę mieć dla morza pokorę i wdzięczność.
W każdym z tych
miejsc, w lasach kipiących zielenią i zapachem igliwia, krzewach
pełnych jagód, jeziorach, nad którymi rankiem snuje się mgła, a
wieczorem czerwieni się odbicie zachodzącego słońca, zmiennym i
kapryśnym morzu, zostawiłam część swoich myśli, marzeń, duszy.
Moja dusza jest przesiąknięta morską solą, wiatrem znad Bałtyku,
zielenią łąk i lasów otaczających jeziora, melancholią
samotnych spacerów i radością błyszczącego słońca tańczącego
na morskich falach.
Miałam ostatnio
gorszy czas. Każda chwila spędzona na wyspie była jak lekarstwo.
Dziękuję.
Zachód słońca nad Jeziorem Wisełka. |
W swoim żywiole :). |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz