poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Co czujesz, gdy spotykasz sam siebie?

Lubię czasami wyjść na spacer, albo po prostu siedzieć i gapić się przez okno. Zdarza mi się siedzieć tak i patrzeć na to, jak po niebie wędrują chmury, jak zmienia się położenie gwiazd w zależności od tego, jak blisko jest do świtu. Jak zmieniają się kolory nieba podczas zachodu słońca, jak dzień przechodzi w noc, jak noc zmienia się w dzień. Obserwacja natury w połączeniu z rozmyślaniem to jedna z tych przyjemności, którą rozkoszuję się, gdy tylko mogę.
W zeszłym roku w kwietniu spacerowałam po plaży. Było jeszcze chłodno, a ja specjalnie wybrałam takie miejsce, w którym nie ma turystów. Najpierw sama chodziłam po osiedlu domków przy lesie, które o tej porze roku wyglądało jak wymarłe miasteczko. Nie było chyba nikogo, albo ja nikogo nie spotkałam. Chodziłam ścieżkami i rozglądałam się. Weszłam do lasu i specjalnie wybrałam najdłuższy szlak, by dojść na plażę. W lesie nie spotkałam nikogo poza sobą. Przyszłam nie tylko do lasu, poszłam nie tylko na plażę. Poszłam do siebie, spotkać się z sobą samą, porozmawiać, zastanowić się.
Był taki moment, w którym byłam całkiem sama w oszałamiającej ciszy, w środku lasu. Słońce przeświecało przez korony drzew, przez gałęzie. Słyszałam lekki szum u góry. Podniosłam głowę i zobaczyłam niebo. Wkoło mnie były drzewa, krzewy, pagórki zielonej trawy, korzenie, konary. Czułam się częścią otaczającej mnie natury, jakby całe moje wcześniejsze życie zmierzało do tej chwili i jakby całe późniejsze miało być już zawsze bogatsze o tę chwilę.
Biegłam, gdy miałam ochotę. Płakałam, myśląc o czymś smutnym. Byłam sama, ale z całym bagażem tego, co oznacza bycie mną. Ten las pokazał mi tata, którego już nie ma wśród nas, ale zawsze go będę ze sobą nosić. Po tym lesie biegałam z przyjaciółmi. Wrosłam w ten las, tak jak on we mnie i gdy z niego wyjdę, będzie ze mną już zawsze. I krótki ślad mojej obecności zawsze już tutaj zostanie. Śmiech, łzy, szybkie kroki, powolny spacer. Piosenka, którą nuciłam sama dla siebie. Wszyscy, których niosę w swoim sercu, w swojej pamięci.
Patrzyłam na wszystko, jakby pierwszy raz w życiu to widząc i wiedziałam, że nie wszystko skończone. Jeszcze wszystko może być dobrze.
Słyszałam coraz głośniejszy szum morza. Zobaczyłam je. Wiał wiatr, morze było lekko wzburzone. Było trochę zimno, ale zeszłam na plażę. Zdjęłam buty i czułam, jak piasek przesuwa się pomiędzy moimi palcami, gdy idę w stronę morza. Gdy byłam już blisko, czułam, jak napinają się mięśnie w stopach. Przygotowałam się na to, że woda będzie lodowata, ale i tak jej temperatura była szokiem. Przez chwilę straciłam czucie w stopach, ale szłam dalej. Zaczęłam iść wzdłuż brzegu, uciekać przed falami, przeskakiwać je, gonić. Uśmiechnęłam się, a gdy w końcu nie udało mi się uciec i moje dżinsy są mokre aż do kolan, śmiałam się, jakbym była pierwszym człowiekiem na świecie, którego cwana fala tak urządziła.
Rzuciłam buty gdzieś na plażę, a sama bez lęku biegłam brzegiem morza, nie bałam się, że mogę się poślizgnąć, nabrałam wody do rąk i rzuciłam nad siebie. Tańczyłam i śpiewałam nad brzegiem morza. Jacyś ludzie pojawili się z lewej strony i prowadzili rowery. Pozdrowiłam ich radosnym uśmiechem i znowu zostałam sama. Nie samotna. Nie jesteś samotna, powiedziałam do siebie, obejmując się rękami. Położyłam się na plaży i patrzyłam w niebo. Później szłam wzdłuż morza, wymyśliłam na poczekaniu tekst własnej piosenki.
Było trochę zimno, ale zatrzymałam się, żeby dokładnie obejrzeć korzenie drzew, które zsuwają się z wydm, po tym jak podmyła je woda podczas któregoś sztormu. Morze wyrzuciło spory kawał drzewa, więc przyglądałam się wodorostom na nim, muszlom, które się do niego przylepiły i całej masie biedronek, które spacerują wzdłuż pniaka. Później oglądałam kamienie, którymi usłany był spory kawałek brzegu. Najpiękniej jednak było, gdy leżałam na plaży, z twarzą w stronę morza. Kiedyś czułam się jak drobina wobec absolutu. Teraz czułam się nie mniej obca niż jeden z kamieni. Wiatr smagał mnie jak drzewa rosnące niedaleko. Piasek tak samo obijał się o moje ciało, jak o kamienie i kawałek drzewa wyrzuconego na brzeg. Na jednej ze stóp odkryłam wodorost.
Podniosłam się i nadal szłam i szłam i przeszłam już tyle kilometrów, że nauczyłam się, które mięśnie pracują, kiedy podnoszę stopę, kiedy opieram ciężar ciała na nodze, kiedy podnoszę rękę, by odgarnąć włosy z twarzy. Które mięśnie pracują, gdy się uśmiecham, śpiewam.
Nie widziałam tego wszystkiego pierwszy raz w życiu i jednocześnie widziałam po raz pierwszy. Zaczęłam spotykać na swojej drodze coraz więcej ludzi, bo wchodziłam już na popularną plażę. Stopniowo przyzwyczajałam się do widoku innych ludzi i czułam się tak, jakbym rodziła się dla świata ponownie, najpierw po raz kolejny rodząc się dla siebie. Moje włosy były potargane od słonego wiatru, moje spodnie były mokre od słonej wody. Na rzęsach lśniły resztki łez i morskiej wody. Oddychałam głęboko, wchłaniając w siebie wszystko to, czym jest świat wokół, będąc jego częścią, a jednocześnie wiedząc, że to ja, to jestem ja. Nie lepsza i nie gorsza od tych, którzy mnie mijają, bo ludzie wkoło też niosą swoje zmartwienia, radości, wspomnienia o tym, co zostało odebrane, ale i nadzieje na to, co otrzymają.
Czerpię siłę z bycia ze sobą, ale nie zawsze tak było. Bywały chwile, gdy od tego uciekałam. Wtedy w moim bagażu były wielkie kamienie z napisami „jesteś beznadziejna”, „powinnaś umrzeć”, „życie nie ma sensu”, „zabij się, bo tylko wszystkich ranisz”, „wszystko niszczysz”, „jesteś nikim”. Tak bardzo chciałam, by ktoś te kamienie wyrzucił z mojego bagażu, bo czułam, jak pod ich ciężarem staję się coraz słabsza. Nie miałam siły tego nieść i nie chciałam. Wtedy prosto byłoby wejść do morza i pod ciężarem kamieni utonąć. Wtedy pragnęłam tylko wyzwolić się od nieznośnego bólu, jaki sprawiał mi ten ciężar. Każdy z Was, kto to zna, wie jaki to ogromny ból.
W końcu zrozumiałam, że wiele osób mnie kocha, ale nie mogą wyrzucić kamieni z mojego plecaka. Mogą tylko zachęcać mnie i wspierać, żebym zrobiła to sama. Tylko ja mogłam samą siebie uwolnić. Gdy w końcu zaczęłam to robić, zajęło mi to masę czasu i przyznaję, że nadal czuję czasami jakieś kamyki, które chrzęszczą między rozmaitymi rzeczami, które jeszcze noszę, ale teraz idzie mi się dużo lżej. Powiem więcej. Teraz już znacznie rzadziej zdarza mi się, że gdy nadepnę na jakiś kamień, który sprawi mi ból, biorę go do plecaka i niosę. To przydrożny kamień, na który być może w jakimś celu musiałam nadepnąć, ale czy jest mój? Mogę mieć po nim zadrapanie, siniak, ale nie muszę dźwigać kamienia.
Myślę o tym dużo szczególnie teraz, gdy chcąc nie chcąc wiele z nas zostaje teraz ze sobą dłużej, niż byśmy tego chcieli. Części z nas jest ciężko, bo będąc samymi oglądają zawartość plecaka i pogrążają się coraz bardziej. Myślę o tych osobach i wiem, jakiego rodzaju ból im dokucza. Wiem, chociaż zostawiłam większość z tego już za sobą.
W tej chwili patrzę na siebie i widzę siebie taką, jaka jestem. Nie jestem najgorszym złem świata. Nie jestem też aniołem. Mam mocne i słabe strony. Dobre i złe doświadczenia. Jestem za mało pewna siebie, ale mam też dużo empatii. Potrafię ocenić się krytycznie, ale i docenić to, co dobre. Teraz jednak siedzę w swojej sypialni i patrzę na okno i wiem jaki kawał dobrej roboty zrobiłam na terapii czy u psychiatry, bo widzę okno, a za nim księżyc i gwiazdy, niebo w które polecę podczas kolejnej podróży samolotem, a nie otwór, przez który chcę skoczyć, by skończyły się wszystkie cierpienia.
Wiem jednak, że wkoło nas są ludzie, którzy widzą to drugie. Jeżeli wiecie o kimś takim, to proszę, nie pozwólmy, żeby kogoś przygniotły kamienie w plecaku w tych trudnych chwilach, jakie obecnie przeżywa wiele osób. Podajmy numer do telefonu zaufania, namiary na terapię online.
Nie pozwólmy, żeby kolejne osoby odeszły, ani razu nie zatańczywszy z radości na plaży.

2 komentarze:

  1. Piękny, mądry tekst, skłaniający do refleksji, wzruszyłem się czytając go. Powinnaś kiedyś ubrać swoje przemyślenia w dłuższą formę - książkę. Wiem, że wymaga to dużego nakładu pracy lecz mogłoby to być coś o dużej wartości dla czytelnika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisanie książki to moje marzenie. Być może, gdy trochę lepiej opanuję sztukę pisania, napiszę coś swojego.
      Dzięki :*. Bardzo się cieszę, że mój przekaz trafia do czytelnika.

      Usuń