Zazdrość, wedle słownikowej definicji, jest uczuciem przykrości
spowodowanym brakiem czegoś, co ma ktoś inny, a co my bardzo
pragniemy mieć. Każdy z nas zresztą to uczucie pewnie zna. Nie
musi chodzić o rzecz materialną.
To uczucie w umiarkowany sposób jest w naszym życiu potrzebne.
Sąsiad ma zarąbistą kosiarkę, wowowow, cudo. Chcę taką samą,
zazdroszczę draniowi jak cholera. Swoją drogą ciekawe, skąd wziął
na to pieniążki? Nieważne. Ważne, że chcę mieć to samo!
Kupuję, a producent kosiarek zaciera rączki. Jak mawiał George
Carlin, pożądanie rzeczy bliźniego swego napędza system
gospodarczy.
Tylko że to uczucie
ma dwie strony. Pozytywna zazdrość napędza konsumpcję, a nawet
może Cię zmusić do tego, żebyś wziął się w garść i
zapierniczał na własne dobre samopoczucie, żeby nie zazdrościć
komuś awansu w pracy, udanego związku czy czego tam jeszcze. Działa
trochę jak pastuch elektryczny, tylko że nie odgania Cię, a
powoduje krótkie spięcie w postaci „omg, ja też tak chcę”.
Gdy widzisz, że
ktoś ma coś, co chcesz mieć, pojawia się niemiłe uczucie, a nikt
z nas nie lubi niemiłych uczuć, więc szukamy sposobu, żeby sobie
z tym poradzić. Fajnie, jak w tym momencie nasze myślenie przestawi
się z „chcę mieć” na „co zrobić, by mieć”. Wtedy to
zazdrość inspirująca. Może nas zmotywować do zmiany pracy, do
poszukania partnera, do uprawiania sportu, żeby w końcu wyglądać
jak koleżanka z pracy.
Gorzej, gdy przez
zazdrość zaczynamy się topić we własnym jadzie. Frustracja Cię
osłabi, a zazdrość już niejedną relację po prostu wykończyła.
Zaczynasz szukać w osobie, której zazdrościsz, pierdyliard wad. No
i co, że ma kasę, skoro ma krzywą twarz, hehe. Najbardziej
wszystko odbija się jednak na Tobie. Ileż można pielęgnować w
sobie coraz większą niechęć do innych i krytykanctwo?
Jest też rodzaj
zazdrości, który po prostu Cię zniszczy, krok po kroku, powoli. Mam
w otoczeniu osobę, która we wspaniały sposób robi coś, o czym
zawsze myślałam, że jest moją domeną. W zasadzie byłam zawsze
przekonana, że będę to robić zawodowo, bo to kochałam, ale wtedy
poznałam kogoś, kto robi to lepiej, dużo lepiej. Zaczęłam się
coraz częściej porównywać z tą osobą. Nie widziałam innych
ludzi, którzy też mogli to robić lepiej, bo widziałam tylko ją.
W tym momencie zaczynałam czuć coraz większą niechęć do
znajomej, mając wrażenie, że zabrała mi coś, co należy się
mnie. Cholera, nie jestem pięknością, nie jestem też wybitnie
inteligentna, ale zawsze wiedziałam, że CHCĘ PISAĆ! Dlaczego ona
mi to odbiera?
Niechęć tak mnie
przeraziła, że wmówiłam sobie, że to ze mną jest coś nie tak.
Widocznie jestem beznadziejna. Nie potrafię. Nigdy nie napiszę nic,
co będzie genialne, co przyćmi każdego, kto chciałby napisać coś
lepiej. Dzięki takiemu myśleniu, przestałam pisać cokolwiek na
kilka lat. Do momentu, aż poszłam na terapię i zaczęłam sobie
pomału uświadamiać, jak bardzo poniżej przeciętnej jest nie mój
talent, a moja samoocena. Wtedy dostałam silne narzędzie do walki z
zazdrością. Pracę nad samoakceptacją i nad poczuciem własnej
wartości.
Kiedy zrozumiałam,
że nie muszę być geniuszem, a moje pisanie na skali między
Dostojewskim a Lipińską nie jest wcale najgorsze, zaczęłam pisać.
Dlatego między innymi powstał ten blog.
Czy macie jakieś
doświadczenia z niszczącą zazdrością? Może macie sprawdzone
sposoby na to, by wredota nie zawładnęła Waszym życiem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz