W związku z przebudzeniem pani Godek z popiołów pandemicznego
świata, na nowo rozgorzała dyskusja o aborcji. Rzecz w tym
mianowicie, że nowy projekt zakłada by zabronić Polkom aborcji w
chwili, gdy płód jest uszkodzony/ciężko chory.
W związku z
powyższym, od pewnego czasu atakują mnie na facebooku zdjęcia
abortowanych płodów, 25-tygodniowych poronionych płodów, a z
drugiej strony barykady zdjęcia tzw. „dzieci Chazana”. Plus
oczywiście pytania i dyskusje: „Czy to jest dziecko?”, „czy
takie dziecko powinno się urodzić?”.
Ale ja nie o tym.
Kilka lat temu nocą
buszowałam po forum internetowym i natknęłam się na wątek o
terminacji ciąży. Kobiety, które często latami starały się o
dziecko. Kobiety, które na widok dwóch kresek na teście skakały z
radości aż pod sufit. Kobiety, które po otrzymaniu wyników badań,
zamierały z rozpaczy. Strach, złość, rozpacz. Poszukiwanie
informacji. Wreszcie decyzja o zakończeniu ciąży, a wraz z nią
niekończące się pytania, wątpliwości. Wspierały się wzajemnie,
bo każda z nich to przeżyła. Niektóre więcej niż raz.
Podtrzymywała je na duchu myśl, że ich dziecko nie cierpi. Nie
urodzi się po to, by cierpieć. Nie urodzi się po to, by od razu
umrzeć.
Patrzyłam wiele
razy na kobiety, które z radością szykowały się do rozwiązania.
Ich dzieci miały być zdrowe. Wybierały meble do dziecinnego
pokoju, ubranka, zabawki. Ten czas był czasem radosnego oczekiwania.
Były schronieniem dla nowego życia, które miały przynieść na
świat. Co robią wtedy te kobiety, które noszą w sobie dziecko,
któremu mogą wybrać trumnę zamiast łóżeczka? Jakie to uczucie
szykować trumnę, zamiast kołyski? A teraz, jakie to uczucie
wiedzieć, że musi to potrwać 9 miesięcy, a nie np. 4? 5
dodatkowych miesięcy męki psychicznej dla kobiety, która nosi
dziecko z bezmózgowiem. Są kobiety, które chcą urodzić takie
dziecko, pożegnać się z nim. Ich wybór, ich święte prawo. Czy
reszta musi?
Cały czas zresztą
dyskusja toczy się wkoło tych dzieci. Ja przyglądam się matkom.
Zwłaszcza matkom, które mają chore dzieci. Jak zmierzyć
cierpienie kobiety, która każdego dnia patrzy na swoje chore
dziecko i wie, że po jej śmierci ono będzie zdane na łaskę i
niełaskę obcych? Może dodajmy do siebie takie liczby. Po ilu
miesiącach zostanie sama, bo ojciec dziecka nie da rady psychicznie?
Albo otoczenie się wykruszy? Wszystkie koleżanki mają zdrowe
dzieci, więc o czym tu z nią gadać. Może dodajmy do tego, jak
śmieszną dostanie kwotę na leki i terapię dla swojego dziecka?
Koniecznie dodajmy też ból. Ile razy go czuje, podnosząc swoje
coraz cięższe dziecko? A ile wylała już łez? Ile razy uderzyło
ją jej dorosłe już dziecko, które nie panuje nad sobą i swoją
siłą?
Nie mnóżcie tego
tylko przez ilość sąsiadów, którzy zaoferują pomoc, by taka
matka mogła np. wyjść choćby do kina odreagować. Albo
pro-liferami, którzy pomagają w ośrodku, w którym terapię ma jej
dziecko. A już na pewno nie politykami, którzy serio się tym
przejmują, bo Wam wyjdą jakieś śmieszne liczby.
Co mnie
zainspirowało do napisania to post kobiety, która ma chore dziecko.
Wolontariusze do ośrodka się nie garną. Ona nie ma takiego
wsparcia z państwa, które zagwarantowałoby godny byt jej i
dziecku.
Chcesz być
pro-life? Pomóż takim kobietom. Zrób zbiórkę, zrób jej zakupy,
pomóżcie ze znajomymi w opiece. Zarzućcie cały ten sejmowy kocioł
listami wsparcia dla matek niepełnosprawnych dzieci, domagajcie się
godnego bytu dla tych, którzy już się narodzili.
I nie rozśmieszajcie
mnie mówiąc w tym kraju o realnej ochronie życia, gdy nie było
maseczek dla szpitali, pacjentom onkologicznym pokazuje się faka, a
protestujących rodziców niepełnosprawnych dzieci traktuje się jak
wyłudzaczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz