sobota, 20 czerwca 2020

Moja wyspa.

Bardzo lubię zwiedzać, poznawać nowe miejsca. Potrafię się zachwycić pięknem natury oraz perełkami architektury. Jest jednak takie miejsce, do którego wracam przynajmniej raz w roku, właściwie od urodzenia. Tym miejscem jest Wyspa Wolin. Nie potrafię wyobrazić sobie lepszego miejsca dla siebie. Gdy byłam dzieckiem, spędzałam tam calutkie wakacje. Teraz przynajmniej kilka dni w roku. Mogłabym jeździć dookoła świata, ale podróż zaczynałaby i kończyłaby się na Wyspie Wolin. 
Morze Bałtyckie
W tym roku pojechałam na krótko, ale i tak odczułam ten niezwykle pozytywny wpływ wyspy na moje życie, zdrowie psychiczne. Najbardziej lubię to miejsce poza sezonem urlopowym. Wtedy mogę w absolutnej ciszy i samotności włóczyć się po lasach, być sam na sam z morzem.
Odkąd pamiętam moją największą bolączką jest to, że nie na wszystko w życiu mam wpływ. Dręczy mnie fakt, jak mnóstwo rzeczy ode mnie nie zależy, jak czasami niewiele mogę. To mnie bardzo frustruje i odbiera mi chęć do życia. Najlepszym terapeutą zawsze były dla mnie tamtejsze okolice. Od nowa uczę się, że są rzeczy, które ogarniam i takie, które mnie przerastają. Zgubiłam się w lesie? Poradzę sobie, bo mam wiedzę, która pomoże mi wyjść z tarapatów. Poradzę sobie na środku jeziora czy w morzu, o ile nie wydarzy się nic nieprzewidzianego ze strony natury.
Morze uczy największej pokory. Siadam naprzeciwko niego i słucham. Czasami morze szumi spokojnie, dając wytchnienie, ułatwiając medytację, zapraszając i obiecując spokojne wody. Innym razem słychać w nim wyraźną złość. Czasami słychać o dawnych czasach, o tragediach, o ludzkiej głupocie. Co roku słyszymy o nierozważnych ludziach, którzy stracili w Bałtyku życie. Największe katastrofy morskie miały miejsce w tych zimnych, bałtyckich wodach.
Ono ode mnie nie zależy. Woda to zdradliwy żywioł. Pamiętam, gdy lata temu fala podcięła mi nogi i morski prąd ciągnął mnie pod wodę. Była to najwyraźniejsza w moim życiu chwila „być albo nie być”. Liczyło się przeżycie. Okropne, jak wielu ludzi może z takiej lekcji pokory nie wyjść cało. Mnie się udało, dlatego zawsze będę mieć dla morza pokorę i wdzięczność.
W każdym z tych miejsc, w lasach kipiących zielenią i zapachem igliwia, krzewach pełnych jagód, jeziorach, nad którymi rankiem snuje się mgła, a wieczorem czerwieni się odbicie zachodzącego słońca, zmiennym i kapryśnym morzu, zostawiłam część swoich myśli, marzeń, duszy. Moja dusza jest przesiąknięta morską solą, wiatrem znad Bałtyku, zielenią łąk i lasów otaczających jeziora, melancholią samotnych spacerów i radością błyszczącego słońca tańczącego na morskich falach.
Miałam ostatnio gorszy czas. Każda chwila spędzona na wyspie była jak lekarstwo. Dziękuję.

Zachód słońca nad Jeziorem Wisełka.
W swoim żywiole :).