sobota, 23 maja 2020

Kocia saga. Część czwarta.

W 2018 roku żyliśmy sobie w miarę spokojnie z trójką kocich dzieciaków. To znaczy na tyle spokojnie, na ile to było możliwe przy takiej gromadzie. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to co mamy to naprawdę jest spokojne życie. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że nadciąga huragan, który zmieni nasze życie bezpowrotnie. Nadciąga niczym jeździec apokalipsy, futrzany koń trojański, wąsata plaga egipska, on to nadchodzi, krew jego dawne bohatery, a imię jego… Paweł.
Tego lipcowego dnia co chwilę nadciągały ulewy, a ja jak zwykle siedziałam w pracy. To był raczej spokojny i nudny dzień. Do czasu. W pewnej chwili zadzwoniła koleżanka z biura na parterze, że ma otwarte okno i słyszy, jak głośno miauczy kot. Coś małego biegało po parkingu obok sklepu, chowało się między samochodami. Zbiegłam na dół i poszłam złapać malucha. Uciekł pod sklep, gdzie podobno był już tego dnia karmiony, bo ekspedientkom było go żal. Malutki, biały w popielate łaty. Nawet oczy były jakieś szaro-żółte. Widać jednak było, że nie jest dzikusem. Musiał wcześniej dużo przebywać z człowiekiem.
Weszłam do sklepu, żeby kupić mu coś do jedzenia. Wbiegł za mną. Musiałam go łapać, a później robiłam zakupy z kotem na ręce. Następnie dostał jedzonko przy kanciapie naszego pana konserwatora. A sądząc po tym, w jakim tempie znikało żarcie, to całkiem możliwe jest, że połowę pochłaniał istotnie Paweł, zaś połowę zżerał jakiś demon, który go opętał.
Byliśmy jednak przy głównej ulicy, na której maluch mógł zostać przejechany przez auto. Jakoś trzeba było młodego zabezpieczyć. Pan konserwator zgodził się przetrzymać go u siebie przez godzinę, a ja postarałam się o pomoc w dostarczeniu kota do mojego mieszkania. Po godzinie kot był już mocno zaprzyjaźniony z konserwatorem i chodził mu po ramieniu. Później okazało się, że on ogólnie jest towarzyski, wszędzie go pełno i zajmuje się rozdawaniem dowodów łaski, niczym wprawny celebryta. Gdyby był człowiekiem, to z powodzeniem wygryzałby ze stanowisk takie wygi, jak Kammel czy Ibisz. 

Słodki Pawełek rzuca czar ;)

Elegant.
Uwielbia chować się pod kocami.
Z ręką na sercu, próbowaliśmy mu szukać domu. U nas miał być tylko tymczasowo. Domki, które się zgłaszały, niezbyt mi przypadły do gustu. A może po prostu nie chciałam oddawać Pawełka? Właśnie. Gdy tylko go zobaczyłam, to miałam wrażenie, jakby mi się od razu przedstawił. Pawełek. Słodki Pawełek, Pawcio, Pauldini. To było jedyne właściwe imię. Musiał z nami zostać i wydaje mi się, że on po prostu był nam przeznaczony :).
Pawełek błyskawicznie się zaaklimatyzował, na początku miał tylko trochę problem z dogadaniem się z Bonisią, ale obecnie wszyscy mogą sobie siedzieć w jednym pokoju i nikt nikomu nie działa na nerwy. Jest uroczy i tym swoim urokiem podbija od razu serca całego otoczenia. Pawełek nie boi się nikogo. Gdy przychodzą do nas goście, on wita się z każdym. Każdego chce wycałować, obwąchać. Gdy chcemy go gdzieś zabrać, wystarczy podstawić transporter i Paweł zapakuje się do wyjazdu całkowicie sam. U weterynarza zachowuje się, jakby przyjechał na tournée i był wyczekiwany przez setki fanów. 
Zawsze w centrum uwagi. Pawełek baletmistrz.

Jest ogromnie ciekawskim kotem. Ma też niespożyte pokłady energii i jest bardzo głośny. Ktoś coś zrzucił w nocy i obudził nas oraz sąsiadów na dole? Pawełek. Ktoś o 3 rano biega po całym domu, drąc się jak opętany? Pawełek. Wszystkie koty chcą spać, ale nie mogą, bo ciągle są zaczepiane? Sprawka Pawełka.
Jednocześnie najpierw potrafi nabroić, a za chwilę kładzie się przy mnie, mruczy mi do ucha i udeptuje mnie swoimi malutkimi łapkami. Nie widziałam jeszcze takiego kota, który zdobyłby bez wysiłku serca całego otoczenia, a jednocześnie zachowywał się jak rozwydrzony bachor.
Odkąd z nami jest, życie straciło spokój, ale zyskało znacznie, znacznie więcej.

Kocham cię, starsza siostrzyczko. Pawełek i Elza.

wtorek, 12 maja 2020

Wszystko dla dobra dzieci.

Znacie Qczaja? Lubicie? Obserwujecie w mediach społecznościowych? Ja obserwuję z przyjemnością, nawet nie po to, żeby ćwiczyć, ale po prostu zamieszcza fajne, sympatyczne wpisy na instagramie.
Jakiś czas temu Qczaj się wyoutował. W bardzo emocjonalnym wpisie. Oj brachu, nie jest ci w tym kraju łatwo, a teraz pewnie nie zrobi się lepiej, pomyślałam. No nie. W Polsce pojazd po osobach nieheteronormatywnych ma się całkiem nieźle.
W Polsce możesz obrażać LGBT+ na wiecach lub kontrmanifestacjach i jeszcze jest szansa, że jakiś ksiądz ci przyklaśnie. Albo polityk. Albo tatko pchający wózek z dzieciakiem w sam środek największej awantury na marszu, nie wiedząc nawet, czy tenże dzieciak nie zaskoczy go kiedyś słowami "tato, jestem gejem/lesbijką".
W Polsce możesz wydać książeczkę o jakimś dziwnym nowym porządku, w którym jednocześnie będziesz wychwalać chrześcijańskie wartości i pisać, że dyskryminacja LGBT+ jest ok.
I jeszcze możesz trafić na artykuł o tym, że rzeczony Qczaj chciałby być ojcem. A pod spodem artykułu komentarze - kwiat polskiej miłości bliźniego, bukiet uprzedzeń w sosie z homofobii. Wyborne dania dla każdego wielbiciela subtelnego wnerwu o poranku. Przy okazji wychodzi na jaw, że nasi rodacy mają złote serduszka, bo chodzi im o dobro dzieci. Całe to bicie piany okraszane obraźliwymi tekstami ma na celu tylko dobro dzieci.
W zasadzie tak wielkie i rozgłaszane na 4 strony świata zaangażowanie w dbałość o szczęście dzieci widzę głównie w 3 przypadkach: dyskusji o ochronie życia poczętego, dyskusji o adopcji dzieci przez pary jednopłciowe oraz w spotach wyborczych. Spoko w ogóle, że te same ugrupowania, które nie chcą adopcji dzieci przez pary jednopłciowe mówiąc, że to przecież dla dobra dzieci, walczą z WOŚP, która... zbiera kasę na ratowanie chorych dzieci.
Sprawdźcie jeszcze, kto głosował przeciw temu, by od razu izolować sprawcę przemocy w rodzinie od tych rodzin. I czy to nie te osoby również będą mówić, że takie adopcje są złe, bo szczęście dzieci najważniejsze.
Tak w ogóle, to wiecie, że Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę pisała w kwietniu na swoim facebooku, że po raz kolejny nie przyznano im z ministerstwa dotacji na działanie Centrów Pomocy Dzieciom?
A ilu sąsiadów nie zgłasza, że obok ktoś się znęca nad dziećmi? Ile dzieci chodzi głodnych, ubranych w byle co, jest wobec nich stosowana przemoc? A teraz zastanówmy się, jakie zainteresowanie wzbudziłaby za to rodzina gejów z dwójką dzieciaków. Faktycznie, to już zbyt wiele jak na nasze polskie, wrażliwe serduszka. Co innego kary cielesne dla dzieciaków.
Widzicie, ja rozumiem, że są konserwatyści, którzy mają takie a nie inne poglądy. Tylko co to za konserwatyści, którzy głośno krzyczą o ochronie dzieci, tylko gdy to nic nie kosztuje?

piątek, 8 maja 2020

Kocia saga. Część trzecia.

W styczniu 2018 roku zobaczyłam ogłoszenie na profilu zaprzyjaźnionej fundacji, która pomaga zwierzakom. Do ogłoszenia o tym, że trzy kociaki potrzebują natychmiast domu tymczasowego lub stałego, dołączone było zdjęcie, które przedstawiało koci kokon, złożony z trzech splecionych ze sobą zwierzaków. To był impuls. Wiedziałam, że cokolwiek w tym kocim kokonie siedzi, musi trafić do nas. Byliśmy wtedy zdruzgotani po przejściach z wakacji 2017 roku. Mieszkanie z jednym tylko kotem było takie puste. Mąż do tej pory twierdzi, że po prostu jak mam za mało problemów, to je sobie umiejętnie tworzę :D.
Wtedy jednak pokazałam mu zdjęcie, pogadaliśmy i następnego dnia już kontaktowałam się z fundacją. Gdy byłam w pracy, otrzymałam telefon, że został już tylko jeden kociak, gdyż dwa pozostałe znalazły domy. Zebraliśmy się więc i pojechaliśmy po kociaka. Nie na tymczas. Na stałe.
W lecznicy usłyszeliśmy rozpaczliwe wrzaski samotnego kociaka. Nasza córcia, pomyślałam z radością. Gdy pani doktor wyjęła ją z klatki, wydawała mi się taka delikatna. W dodatku umaszczeniem nieco przypominała mi Elmo…
Darła się jak dzikie zwierzę całą drogę do domu. Później jednak bardzo szybko dała się głaskać i tulić, od razu też zaanektowała łóżko. Od początku zachowywała się jak mała dama. Otrzymała imię Bonnie, po jednej z bohaterek „Przeminęło z wiatrem”. 
Bardzo mały, słodki Bonbon.
Już następnego dnia zadzwoniono do mnie z fundacji. Byłam akurat w pracy, gdy dowiedziałam się, że jedna z siostrzyczek naszej Bonnie została zwrócona z adopcji po jednym dniu. Dlaczego? Bo kot się darł, nie dał się dotykać i głaskać. Dzikus. Byłam w szoku, że ludzie potrafią być tacy głupi. Przełknęłam przekleństwo, które cisnęło mi się na usta i powiedziałam, że oczywiście przyjmiemy małą na tymczas, że jutro po nią podjedziemy.
Ówczesny narzeczony pojechał po kotkę, która również darła się jak dziki zwierz przez całą drogę. Na tym jednak nie koniec. Przywiózł ją, otworzył transporter i mała kulka tylko mignęła mi pod nogami, żeby czym prędzej schować się pod szafą. 
Kocie tao - koCórki
Cicialiśmy, podsuwaliśmy jedzenie. Nie wyszła. Wychodziła tylko na chwilę, żeby sprawdzić, czy ktoś jest i zaraz się chowała. Dostała od nas dużo spokoju i dobrego jedzonka, ale w odpowiedzi tylko się chowała, albo raczyła nas głośną, rozdzierającą serce skargą spod szafy. Po pewnym czasie narzeczony postanowił ją oswoić w sposób niekonwencjonalny. Zamknął się z nią w pokoju i zakręcił kaloryfer tak, że zrobiło się dużo chłodniej. Położył się na łóżku, przykrył się kocem i czekał. Po pewnym czasie nasza dzika lwica Elza wyszła spod szafy i przytuliła się do nowego taty, gdyż zmarzła jej dupka. Następnego dnia zjawiła się obok mnie, gdy na kanapie głaskałam Bonnie i widząc, że siostrzyczka raczej nie umiera od mojego dotyku, dała się również pogłaskać.
Dziewczyny błyskawicznie dogadały się również z Gizmo. Po prostu ustalił z nimi krótko, że w tym mieszkaniu rządzi on :). Kilka razy doszło do łapoczynów, ale później dziewczęta zaakceptowały Gizmoniusza I w roli władcy.
"Ona i on...
...niebo i grom" :)

Dwa tygodnie po przygarnięciu maluchów, zaczęło szaleć u nas jakieś kocie choróbsko. Koty miały biegunkę i wymiotowały. Nie chciały jeść i pić. Byłam przerażona, bardzo bałam się panleukopenii. Testy na szczęście nie wykazały tej choroby. Koty dostały lekarstwa i gotowane mięsko. Gizmo znowu doszedł do siebie w 2 dni. Z dziewczynami było gorzej. Przeniosłam się do salonu, żeby spać z nimi i ogrzewać je w nocy. Bonisia zwana Bonbonem dochodziła do siebie szybciej. Z Elzą (ksywa Mademoiselle Filifią) było gorzej. Nie spałam całymi nocami i tuliłam ją, mówiąc, że jeżeli wyzdrowieje, to ten tymczas będzie już na stałe. Było to po tym, gdy musiała już dostać kroplówkę i nie wiadomo było, czy przeżyje. Po tej nocy jednak kociak, jakby rozumiejąc co mówiłam, podjął na nowo walkę. Wszystkie koty wyzdrowiały, a ja zyskałam przylepca w postaci Elzy, która od tej pory mnie nie odstępuje. 
Leżenie synchroniczne.Bonbonek jest zdrowy, ale w trakcie odchudzania.
O ile Bonisia rzeczywiście jest damą, w dodatku dość okrąglutką, bo ma niestety skłonności do tycia, o tyle Elza jest kotem-wariatem i fit-laską. Kochają się bardzo i żyć bez siebie nie mogą, ale są skrajnie różne. Bonisia jest cicha, kocha jedzonko, spanko i mordowanie owadów. Elza aportuje piłki i jest okropnym krzykaczem. W dodatku jej ulubionym miejscem do spania jest mój brzuch. Bonbon lubi być głaskana po brzuchu, Elza lubi być noszona. Jeżeli ktoś z Was jest ciekawy, w jaki sposób drze się codziennie Elza, zapraszam do odsłuchania arii Królowej Nocy w wykonaniu Marii Callas. Przyznam, że bardzo lubię muzykę operową, ale ta aria w wykonaniu Elzy doprowadza nas do szału. Szczególnie nocą i nad ranem. 
Mademoiselle Filifią.
Aha, znalazłam na fb fundacji komentarz babeczki, która wcześniej na dobę adoptowała Elzę. Nie omieszkałam wstawić zdjęć „dzikiego kota, którego nie da się głaskać” jak sobie na mnie leży ;), A co, niech baba zazdrości.

piątek, 1 maja 2020

Każda zmiana to wielka zmiana.

Odkryłam ostatnio rzecz, która potrafi wywołać awanturę na facebooku i forach. Jest kontrowersyjna jak diabli. Potrafi podzielić i skłócić ludzi mieszkających ze sobą, pochodzących z jednej rodziny, przyjaciół i współpracowników. Spytacie co to? Jajco. Serio.
Jakiś czas temu znalazłam się w samym sercu kłótni o jajka. Poszło o to, że w jakimś przepisie w grupce wegan i wegetarian pojawiło się jajko. Niewinne jajco z marketu zostało rzucone na stół niczym jabłko bogini Eris i wywołało wzajemne oskarżenia. A że za jajkiem stoi cierpienie zwierząt, a że ten, kto patrzy innym do talerza do wegenazista, a że to, a że coś tam. I nagle pojawiło się zdanie, którego nienawidzę. Mianowicie, że nie można mówić, że się kocha zwierzęta, skoro je się jajka, a w ogóle to albo jesteś weganinem, albo mordercą.
Najprostszy sposób, żeby podzielić ludzi, to pozwolić im uwierzyć, że są tylko dwie drogi, a ci, którzy wybierają inną niż my, to mordercy/złodzieje/idioci itp. Nie jem mięsa i z miesiąca na miesiąc coraz bardziej ograniczam jaja i produkty mleczne. To jest mój wybór i sama z sobą czuję się z tym lepiej. Lubię zrobić coś wegetariańskiego lub wegańskiego w domu na obiad. Lubię pokazywać znajomym i rodzinie, jak pyszne może być jedzenie bez mięsa. Jeżeli domownicy czy znajomi jedzą mięso – nie wtrącam się. Dzięki temu co robię, w moim domu faktycznie mięso pojawia się już dużo rzadziej. Wielu znajomych przekonało się, że jedzenie bez mięsa może być smaczne, sycące i ich nie zabije. Zastanawiam się natomiast, co bym osiągnęła, zakładając z góry, że każdy z moich znajomych to morderca, osoba niewrażliwa i ogólnie albo robisz jak ja, albo nie pokazuj mi się na oczy.
To, co widziałam w tej grupie, to było tak zwane zmienianie świata od dupy strony. Trzeba cieszyć się każdym postępem, jaki ludzie wykonują. Ktoś jadł mięso codziennie, ale ze względu na dobro planety i zwierzaków ograniczył do 3 razy w tygodniu? Super! Ktoś wyeliminował z diety mięso już prawie, prawie, ale raz w tygodniu je rybę? Też dobrze!
Kiedyś praktycznie napadł na mnie z pretensjami facet, który zauważył, że mam skórzane buty. Buty miały wtedy chyba ze 3 lata, mięsa nie jadłam od roku. Nie wywalę dobrych butów na śmietnik przecież. To dopiero by było niepotrzebne śmiecenie. Typ się nie zainteresował bynajmniej tym, kim jestem, jakim jestem człowiekiem, czy pomagam zwierzętom, czy jem mięso. Zobaczył moje buty i mnie skreślił, przyklejając mi łatkę morderczyni.
Myślę, że masa ludzi zniechęci się, próbując choćby ograniczać mięso, jeżeli będą obiektem napaści restrykcyjnych wegan, którzy będą im udowadniać na każdym kroku za jak wielką zgniliznę moralną ich mają.
Nie popieram zabijania zwierząt na mięso, dlatego zachęcam do próbowania wegańskich potraw. Dlatego cieszę się, gdy ktoś ogranicza mięso. Dlatego fajnie, że koleżanka już mięsa nie je, ale jeszcze nie zrezygnowała ze skórzanych butów. Nie trzeba od razu robić wszystkiego. Nie trzeba od razu radykalnie. Każda zmiana to wielka zmiana.
Jedna grupowiczka mi wytknęła kiedyś, że no mięsa nie jem, ale hoduję koty! A koty jedzą mięso. I gdybym była za obroną zwierząt, to nie karmiłabym kotów mięsem, albo nie hodowałabym kotów. Po pierwsze, kot to mięsożerca. Mięso jest mu niezbędne. Nie mogę nie dać kotu mięsa. To jakbym uparła się karmić pszennymi bułkami osobę, która ma nietolerancję glutenu. Po drugie, dziękuję za takich obrońców zwierząt, którzy woleliby, żeby moje koty były bezdomne, niż miałabym je trzymać w domu i otaczać opieką, karmiąc mięsem.
Na koniec wstawiam zdjęcie wegańskiego pad thai ze strony wegepedia.pl :)