niedziela, 8 marca 2020

A to feler...

      Jeszcze jesienią zeszłego roku byłam sfrustrowana z powodu pracy, jaką wykonywałam. Miałam wrażenie, że w ogóle się nie rozwijam, nie robię nic twórczego, a ponadto atmosfera w pracy pozostawiała wiele do życzenia. Gdy więc w listopadzie opuszczałam tamto miejsce, postanowiłam zająć się czymś nowym, twórczym. W zasadzie uznałam, że teraz czas na to, na co dawniej nie miałam ani czasu, ani siły. Z takim mocnym postanowieniem przespałam prawie cały listopad. Pozwoliłam sobie na wyłączenie wszelkiego wysiłku. Zajęłam się za to prowadzeniem domu.
      Z ręką na sercu, miałam w życiu zadatki na różne wspaniałe role, jakie mogłabym pełnić w społeczeństwie, ale nigdy nie wykazywałam zdolności w kierunku prowadzenia domu. Jeżeli zastanawiacie się jak to możliwe, że istnieją osoby, które nie dostrzegają wkoło siebie bałaganu i potrafią przypadkiem spalić sos z torebki, to właśnie pragnę powiedzieć, że ja też nie wiem jak to możliwe, ale tacy ludzie istnieją, a jedną taką osobę spotykam codziennie patrząc w lustro.
      Z dnia na dzień zostałam jednak panią domu. Chciałam się rozwijać i robić coś twórczego, przełamać rutynę. Okazało się, że nieświadomie zafundowałam sobie walkę z moimi słabościami. Jasne, wcześniej potrafiłam zrobić jakieś proste dania. Na początku też się nie wysilałam, bo po co, skoro da się zjeść i nie umrzeć. Później zaczynałam coraz bardziej kombinować, szukać nowości, łączyć smaki, aż dorobiłam się kilkunastu dań, które są dla mnie banalne, a smakują cudownie. I właśnie wtedy, kiedy już czułam się carycą babeczek i pierników, władczynią połaci zamrożonych, własnoręcznie ulepionych pierogów, koneserką wysublimowanych przypraw i perfekcyjną żonglerką wegańskimi zamiennikami, los postanowił dobitnie mi pokazać, że pokora jest wielką cnotą. Naczytałam się o tym, jak to zarąbiście zdrowy jest seler naciowy. Na włosy, paznokcie, skórę, zdrowie, ma witaminy, tańczy, śpiewa, recytuje. Kupiłam cudną zieloną łodygę i postanowiłam dodać do czego się da, zanim się zepsuje. Szkoda, że aż tyle, zanim zrozumiałam, że paskudztwo potrafi zdominować każde danie, a do smoothie mogłabym dodać z tym selerem nawet najdroższego szampana do spółki z super egzotycznymi owocami, których nie ma nawet w Lidlu, a i tak czuć by było tylko selera, panoszącego się niczym zielona Cruella De Mon. Zraziłam się chyba na dłuższy czas i póki co seler-dominator u nas nie gości.
      Podobne rozczarowanie spotkało mnie przy okazji zachwalanej przez blogosferę zupy dyniowej. Boże, jaka ja byłam z siebie dumna. Sama to gotowałam, blendowałam, dodałam imbir. Poczułam się jak prawdziwa jesieniara z instagrama. Podałam, mąż coś tam zjadł. I wtedy usłyszałam magiczne słowa, o których marzy każda zakochana kobieta, która ślęczała pół dnia przy garach:
-Dobre, ale nie rób więcej.
     To jest takie zdanie-klasyk. Prawie jak „to nie tak jak myślisz”, albo „żona mnie nie rozumie, nie sypiamy ze sobą” czy, nie wiem… „mam referencje, ja naprawdę mam referencje!”.
Cóż, czas poszukać pracy. Byle nie w warzywniaku, bo rozumiecie, SELER ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz