Jestem perfekcjonistką i marnuję w życiu furę energii na to, żeby
wszystko było idealnie, tak jak sobie wymarzyłam. Z tego też
względu wiedziałam, że nie ma sensu, abym kiedykolwiek miała
wesele. To znaczy nigdy nie chciałam mieć dużego wesela, ale
jednym z czynników o tym decydujących był fakt, że umarłabym ze
zdenerwowania, wściekłości i rozpaczy, organizując taką
uroczystość i biorąc w niej udział.
Potrafiłam już
jako dzieciak zadręczać się w nieskończoność, bo nie zrobiłam
czegoś idealnie, a przecież tak miało właśnie być.
Niestety, albo
raczej na szczęście, los podarował mi niezbyt idealną fizjonomię,
umiejętność skupienia się tylko na tym, co mnie realnie w danej
chwili interesuje, ludzi, którzy udowadniają mi, że nic nie idzie
idealnie i przede wszystkim prokrastynację.
Najpierw uznałam,
że mając do tego perfecjonizm jestem po wielokroć przeklęta przez
wszystkie bóstwa i cierpię za miliony, ale to był okres
nastoletniego bólu istnienia, więc możemy to odhaczyć. Później
wyszłam z założenia, że to poligon do walki z samą sobą. Bo
przecież logiczne, że siły dobra to perfekcjonizm, a cała reszta
to siły zła, które chcą zniszczyć wzorzec ideału w moim życiu.
Aktualnie godzę się
z losem, ale wiecie, pisać to sobie można. Haha, nie musi być
idealnie, dorosłam do tego. Dam Wam i sobie dowód na to, że
nabrałam dystansu, a dodatkowo, że perfekcja mi raczej nie grozi.
Chciałam mieć
piękne zdjęcie na insta i Facebooka z wakacji na Krecie. Ubrałam
się ładnie i poszliśmy na plażę z moim obecnie już mężem,
wtedy narzeczonym. Uznałam, że muszę mieć zdjęcie na jakimś
kawałku skały, który tak artystycznie obmywało morze… Już
sobie wyobrażałam, że będę wyglądać niczym nimfa wodna. Tylko,
że zanim z morza wyłoniła się nimfa i przysiadła na skale,
musiałam przejść przez etap pożądającej fotki Grażynki, która
praktycznie wczołguje się na mokrą skałę.
Oczyma wyobraźni już
widziałam, jak kończę wakacje w gipsie, albo z glonami we
wszystkich miejscach ciała. Posadziłam z wysiłkiem swoją bladą
dupkę na kamulcu i mówię chłopu: „rób zdjęcia ile wlezie,
później wybiorę najlepsze, bo stąd nie zlezę teraz". No i robi
zdjęcia, poci się chłop w 35 stopniach, wygina się jak pręt w
karuzeli. Jeszcze tak, tak i z tego profilu. A ja walczę o życie!
Skała śliska, fale czasami takie, że mnie prawie zmiata!
Obejrzałam zdjęcia
i ostatecznie to trafiło na insta:
Ale kurczę, w
ramach tego dystansu jeszcze… To mnie tak rozbawiło, że jest moim
ulubionym:
Pozdrawiam serdecznie! :)
Ja zdecydowanie wolę zdjęcie nr 2!Zobacz jak perfekcyjnie rozbryzguje się fala ;) M.
OdpowiedzUsuńMam spore stopy, to miała się o co tak efektownie rozwalić :D.
UsuńPozdrawiam!