Od kilku lat moim hobby są perfumy. Kocham perfumy, uwielbiam
włóczyć się po perfumeriach i poznawać nowe zapachy, zaciągać
się z lubością zapachami perfum w komunikacji publicznej, próbując
zgadnąć czego używa osoba obok. Zamawiam próbki i próbeczki.
Mainstream, nisza, wszystko jedno. Z 10 lat temu wpadłam na forum
wizaż i wsiąkłam w ten świat na dobre. Uwielbienie do poznawania
nowych zapachów zaczęło się jednak wcześniej.
Miałam kilka lat,
może 7 lub 8, gdy podczas spaceru znalazłam próbkę zapachu
Chanel. Teraz już wiem, że była to woda toaletowa Allure.
Prysnęłam nią na nadgarstek i oniemiałam, bo właśnie powąchałam
najwspanialszą rzecz w swoim dotychczasowym życiu. Co jakiś czas
wracałam do tego wspaniałego zapachu, który był moim największym
dziecięcym skarbem. Próbka po jakichś 2 latach uległa jednak
zniszczeniu podczas remontu. Jak ja wtedy rozpaczałam…
Jako dzieciak
rozgniatałam płatki kwiatów i owoce, dolewałam do tego wody i
taką mieszankę wlewałam do atomizera. Niestety to nigdy nie było
to :). Próbowałam się także nacierać rozgniecionymi płatkami
dzikiej róży. Do dzisiaj kocham ten zapach, bo przypomina mi
przecudny krzew tej rośliny, który kwitnął opodal mojego bloku.
Miałam ok. 12 lat,
gdy pierwszy raz znalazłam się w sklepie indyjskim w pewnym
nadmorskim kurorcie. Co sobie kupiłam za zaoszczędzone pieniądze?
Olejki zapachowe. Stać mnie było tylko na 3 zapachy i do tej pory
pamiętam, jakie wybrałam. Jaśmin, paczula, ylang-ylang. Mieszałam
je ze sobą, nakładałam je oszczędnie na nadgarstki i za uszami,
skrapiałam nimi poduszkę.
Po zapachu
rozpoznawałam bezbłędnie, kto nas odwiedził w domu. Marzyłam,
żeby być jak pewna wytworna dama, która odwiedzała nas w domu i
pachniała Kobako. Niestety pochodziłam z rodziny, w której się
nie przelewało, więc o własnym flakonie mogłam tylko pomarzyć.
Jako nastolatka, w
wieku chyba 16 lat, otrzymałam swoje pierwsze perfumy i były to
avonowskie White Sunset. Kilka lat później dostałam w prezencie
Pur Blancę Blush, również firmy Avon. Miałam jeszcze jakieś
psikadło, które dostałam na urodziny. Niestety nie pamiętam
nazwy, ale zapach był słodkawy.
Prawdziwe szaleństwo
zaczęło się, kiedy wyprowadziłam się na studia do dużego miasta
i nagle się okazało, że w centrum są perfumerie z prawdziwego
zdarzenia. Po pracy i po zajęciach na uczelni chodziłam do
perfumerii i obwąchiwałam wszystko, co mnie zaciekawiło. Później
wpisywałam nazwy w wyszukiwarkę i czytałam o nutach zapachowych.
Za zaoszczędzone w jakiś sposób pieniądze kupiłam sobie Oxygene
Lanvin całkowicie w ciemno, bo nie mogłam zdzierżyć, że zapachu
nie mogłam znaleźć stacjonarnie. Strzał w dziesiątkę. Dostałam
też próbkę Envy Gucci. Zaczęłam zamawiać próbki, testować
zapachy. Po pewnym czasie miałam już niedużą kolekcję.
Od tamtego czasu
mnóstwo zapachów przewinęło się przez moją kolekcję. Aktualnie
flakonów, odlewek i próbek mam ok. 60-70 szt. Gdyby fundusze mi
pozwoliły, pewnie miałabym ze 3 razy tyle :D.
Większą wagę
przyłożyłam chyba do zapachu, jaki będę nosić na ślubie, niż
do tego, jak ma wyglądać moja suknia ślubna! W końcu stanęło na
Enchanted Forest Vagabond Prince.
Do tej pory nie
znalazłam jeszcze zapachu, który pachnie jak plaża na Wyspie
Wolin, gdy jest już po zachodzie słońca, ale jeszcze nie zapadły
ciemności. Od morza wieje wiatr, który rozwiewa włosy. Jest
wolność. Jeżeli znajdę taki zapach, będę przeszczęśliwa.
Chciałabym, żeby
na blogu była osobna zakładka o perfumach, bo mogę się nie
powstrzymać od opisywania swoich wrażeń z testowania nowości.
Chyba się bez tego nie obejdzie :).
Wizerunek Perfumowej Wiedźmy powstał wczoraj w nocy :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz