piątek, 6 marca 2020

O żałobie i oczekiwaniach z nią związanych.

     Zwykle nie śledzę plotek z rodzimego show-biznesu, nie oglądam polskich seriali od wielu lat. Z grubsza orientuję się kto jest kim, w czym grał i to by było na tyle. Od kilku dni jednakże trudno nie natknąć się w internecie na informacje dotyczące p. Pawła Królikowskiego oraz jego rodziny. Nie wypowiadałam się na ten temat nigdzie, a rodzinie pana Pawła bardzo współczuję. Dzisiaj jednak natknęłam się na Facebooku na gorące dyskusje o pogrzebie ww. aktora. 
   Mniejsza z tym, jakie źródło było akurat komentowane. Jakaś kobieta była zbulwersowana zachowaniem rodziny pana Królikowskiego. Była zbulwersowana tak bardzo, że napisała jadowity komentarz dotyczący... przemówienia syna zmarłego aktora. Z ciekawości kliknęłam w artykuł i próbowałam zrozumieć w czym rzecz. Otóż wyobraźcie sobie, że ową panią, oraz niektóre osoby komentujące jej wypowiedź, oburzyła zbytnia swoboda, z jaką wygłaszano mowy na pogrzebie. Syn podobno pozwolił sobie nawet na żarty! Na pogrzebie! Sodoma i Gomora. To faktycznie straszne, żeby na pogrzebie najbliższej osoby pozwolić sobie na żarty. Z jednej strony pewnie nadal do końca nie wierząc, że ta osoba odeszła, z drugiej rozpaczliwie pragnąć, by to ostatnie pożegnanie choć w części oddało to, czego nam brak. Normalności, poczucia obecności kochanej osoby, chęci przywołania jej choćby w niewinnym żarcie do żywych, uchylenia wieka, żeby nie zwariować, nie załamać się i zwyczajnie nie wpaść w rozpacz na oczach wszystkich, którzy przyszli pożegnać kogoś, kto dla nas być może był całym światem. Ważną jego częścią.
     Natychmiast przypomniał mi się pogrzeb mojego ojca. To było prawie trzy lata temu. Przyjechała rodzina, przyszli bliscy ludzie. Na pogrzebie były osoby, które pierwszy raz widziałam na oczy, ale miałam świadomość, że dzieliły z moim ojcem wspomnienia, do których ja nie miałam dostępu. Rozmaite sytuacje w pracy i kręgu towarzyskim. Ludzie płakali, a ja działałam jak automat. Proszę tutaj, tu jest kaplica. Dziękuję za wyrazy współczucia, to miło, że państwo przyszliście go pożegnać. U mnie wszystko dobrze, martwię się tylko o mamę. Mamo, dobrze się czujesz? Może chcesz coś na uspokojenie? 
     Zero łez z mojej strony. Pełne opanowanie, poparte przeświadczeniem, że po prostu muszę to znieść. Nie chciałam, żeby ktoś widział mnie płaczącą. Chciałam, żeby matka mogła znaleźć we mnie oparcie. 
     Podobno dorośli faceci płakali jak dzieciaki, gdy wraz z rodzeństwem rozsypywaliśmy piasek z polskiej plaży na trumnę ojca. Tak bardzo chciał znowu zamieszkać tam, skąd pochodził, a nigdy mu już nie będzie dane! Serce podchodziło mi do gardła, gdy klęczałam nad jego grobem i sypałam piasek. Przytulałam później mamę, rodzeństwo, dzieci rodzeństwa i nic. Zero łez. 
     Później stypa. Jakim ojciec był jajcarzem i w dodatku jakim złośliwym! Kurza twarz, nie ma opcji, żebyśmy go żegnali tak poważnie. To był człowiek, który by zasnął na operze, do kościoła chodzić nie lubił, patos go męczył. Dzień przed pogrzebem przyszedł do mnie brat, bo uznał, że to za mało. Kościół, cmentarz i stypa, na której miał być ulubiony przez ojca rosół. Trzeba coś dodać, to nie może tak być. To nie jest pożegnanie, tylko odbębnienie tego. Tak czuliśmy. Więc spisaliśmy kilka pomysłów. Napisałam z tego przemowę na kartkę A4. A to był taki jajcarz, ten mój ojczulo, że o matko, nie do podrobienia. Słuchaj, mówię, dodamy kilka jego powiedzonek. Tych najbardziej złośliwych i śmiesznych. Kurza twarz, niech się ludzie pośmieją trochę. Przecież każdy się śmiał w jego towarzystwie. Dodajmy też zdjęcia. Jak się przebrał na czyimś weselu za babę czy stracha na wróble. Jak miał fryzurę na późnego Elvisa. 
     Siostra powiedziała, że ona nie da rady tego przeczytać na stypie. Brat powiedział, że spoko, ale może mu się głos łamać. Ja nie miałam wątpliwości, że sobie poradzę. Wjeżdżamy na stypę i nie wiem nawet kiedy, zaczynam mówić, czytać, pokazywać zdjęcia, opowiadać anegdotki. Ludzie uśmiechają się przez łzy. Atmosfera robi się luźniejsza. Bo nie ma już tylko płaczu, są ciepłe wspomnienia. A pamiętasz, jak wujek...? O, patrz jak śmiesznie z wąsem wyglądał.
    To był mój ojciec. Atmosfera rozluźnienia, poczucie humoru. Wtedy naprawdę wiedzieliśmy, że nie odszedł tak zupełnie. Jego zabawne i złośliwe komentarze towarzyszyły każdemu z nas. Niechże jemu też towarzyszą nasze! Czyż to nie najlepszy dowód, że odszedł, ale nie całkiem? Że jakaś jego cząstka zostanie z nami na zawsze? 
     Żałoby nie potrafiłam nosić, bo ja nigdy nie lubiłam nic robić na pokaz, bo tak wypada. Nie wiem, co w związku z tym, oraz całą powyższą historią pomyśleli o mnie ludzie, którzy byli świadkami tego wszystkiego. Jednej ciotce przeszkadzało, że moja bratanica i moje siostrzenice płakały na pogrzebie. Bo płakały podobno za bardzo. Pewnie ktoś się uczepił, że nie przyjęłam komunii w kościele. Może ktoś miał za złe naszą chwilami żartobliwą przemowę? Może za mocno morskim piaskiem zaakcentowaliśmy, że ojciec nigdy nie był do końca ze Śląska? Że jego dusza zawsze była gdzieś nad morzem?
     Słuchajcie, ja na to gwiżdżę, bo wiem, że każdy z nas przeżywa to inaczej. Jeden będzie wył z rozpaczy, drugi nie pokaże emocji, trzeci pogodzi się z sytuacją szybko, czwarty wolno. Po prostu nie ma jednego sposobu na radzenie sobie z tym. I ruszają mnie tylko komentarze, których autorzy uważają, że mają monopol na prawdę i na to, jak każdy powinien się zachować w danej sytuacji. Tym bardziej, że ja często jestem w opozycji do tego, co tam sobie większość wymyśli. 
     Przeżywasz na swój sposób, ale to nie znaczy, że nie przeżywasz wcale. Po wszystkim, po pogrzebie i stypie, długo płakałam, gdy już znalazłam się w pokoju sama. Później długo nie mogłam się oswoić z tym, że Jurcia już nie ma. Chodziłam na terapię. A teraz, gdy chodzę na jego grób, to wiem, że jakaś część jego zawsze będzie ze mną. Ja się tam nie modlę. Słuchamy razem Niemena i The Beatles, "tak cicho, żeby nie wadzić nikomu". Jakby zobaczył, że się modlę, to by się chyba śmiał i rzucał złośliwostkami, bo znał moją przekorę, niezłomność w kwestii światopoglądowej i wiedział, że jestem niewierząca. Czasami mi z tego powodu docinał, ale widziałam, że jest dumny.
     Ten, kto ma wiedzieć, co się dzieje w naszym sercu, wie o tym. Nie oceniajmy czyjegoś żalu, na prawdę.

5 komentarzy:

  1. Bardzo Ci dziękuję za ten post. Gdy zmarł mój tato myślałam i czułam tak samo. Miło wiezieć, że jednak nie jest się dziwakiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Ci za ten wpis. Gdy zmarł mój tato myślałam i czułam tak samo. Miło wiedzieć, że nie jest się ziwakiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samo to, że ktoś z naszych bliskich odszedł, to już dostateczny stres. Nie rozumiem, po co ludzie jeszcze dokładają swoje "wydaje mi się" albo "powinien to i tamto".
      Nawet jak jesteś dziwakiem, to w doborowym towarzystwie.
      Trzymaj się :).

      Usuń
  3. Piękny post, dzięki.Miałam podobnie po śmierci ojca a było to 20 lat temu.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za to, co napisałaś. Każdy z nas ma swój sposób na przeżycie różnych doświadczeń.
      Pozdrawiam.

      Usuń